Recenzja filmu

Wiedźmin: Zmora Wilka (2021)
Kwang Il Han
Elżbieta Kopocińska
Theo James
Mary McDonnell

Sidequest

Omawiany film to spin-off i prequel zarazem, służący generalnie obudowaniu kontekstami nadchodzącego drugiego sezonu serialu z Henrym Cavillem. I choć już wyjściowo ta, z braku lepszego słowa,
Sidequest
Parafrazując jaskrową przyśpiewkę, lepiej grosza daj Vesemirowi, bo inaczej skończysz jako żer dla ghuli. Tak się składa, że zanim ten w ogóle raczy sięgnąć po jeden ze swych mieczy, chętnie rzuci okiem na twój stan konta. Niby wiedźmin to robota jak każda inna i bez wypłaty ani rusz, ale jednak człowiek się łudzi, że jakby co, ten "obrońca ludzkości" stanie za nim murem.

Tymczasem nawet i stare wygi zaznajomione ze światem stworzonym przez Andrzeja Sapkowskiego mogą się zdziwić, że mentor Geralta, ten przyszywany ojciec, który ulepił naszego herosa, za młodu był szczwanym bawidamkiem, aroganckim pyszałkiem trzymającym się kodeksu nie moralnego, ale finansowego. Rzecz jasna do czasu, bo motyw podróży bohatera zawsze musi zakończyć się jego przemianą.


Omawiany film to spin-off i prequel zarazem, służący generalnie obudowaniu kontekstami nadchodzącego drugiego sezonu serialu z Henrym Cavillem. I choć już wyjściowo ta, z braku lepszego słowa, podrzędność pozycjonuje "Wiedźmina: Zmorę Wilka" na półeczce z rzeczami niekoniecznie niezbędnymi, skierowanymi raczej do wytrwałego grona fanowskiego, to jednak sporo tu rzeczy, którymi jeszcze nikt się w tym uniwersum nie bawił.

Sam fakt realizacji akurat filmu anime podpiętego pod globalny i multimedialny fenomen zasługuje na uwagę, choć wydaje się, że jest to ostatnimi czasy ulubione modus operandi Netflixa. Przyjęta estetyka narzuca co prawda szereg skonkretyzowanych rozwiązań formalnych, ale z drugiej strony pozwala pójść tam, gdzie serial nie miałby szans dotrzeć (także z powodu ograniczonego budżetu). Anime słynie chociażby z sugestywnych scen przemocy, co reżyser Kwang Il Han umiejętnie przekuwa na prawdziwie krwawy balet miecza, kła i pazura, jednocześnie unikając przesadnej karykaturalności, może poza zbytnio efekciarskim, eksplozywnym finałem.

Mimo starań, ten animowany świat nie zawsze zachowuje stylistyczną spójność z Kontynentem znanym z ekranu telewizora czy monitora, czuć tu pewne wykorzenienie przy jednoczesnym wyznaczeniu wyraźnego kierunku scenariuszowego, którym jest podpięcie fabuły pod wydarzenia z serialu. Zgodnie z zapowiedziami, film ten może co prawda istnieć jako dzieło zupełnie osobne, lecz trudno sobie wyobrazić, że zainteresuje on kogokolwiek, kto nie jest fanem produkcji z Cavillem.

Beau DeMayo, który należy też do zespołu scenariuszowego odpowiadającego za kształt netflixowego serialu, prowadzi narrację dwutorowo, na biegnących równolegle, ale oddalonych od siebie liniach czasowych. Kreśli nie tylko biografię Vesemira, lecz i zmieniający się stosunek ludzi do wiedźminów (i odwrotnie). Kwestie społeczne i kulturowe, będące zawsze treścią opowieści snutych przez Sapkowskiego, choć nie zostały całkowicie pominięte, potraktowano cokolwiek powierzchownie i wydają się jedynie tłem dla dynamicznej fabuły skupiającej bodaj wszystko, co modelowa historia fantasy mieć powinna. Korzystając z okazji, DeMayo, Kwang i showrunnerka Lauren Schmidt Hissrich na życiorys Vesemira nanoszą zdarzenia zarysowane na kartach książek jedynie cieniutką kreską, co pozwoliło im na utkanie zupełnie nowej fabuły.

Stąd mamy historię chłopaka, który, porzucając niegodną według niego służbę, sam decyduje się dołączyć do wiedźmińskiej braci. Jest to opowieść o człowieku odnajdującym swoją drogę i zarazem rezygnującym z jednego, co w jego życiu dobre, z miłości. Ów uczuciowy dylemat to chyba najmocniejsza strona filmu, traktującego przede wszystkim o stracie. Każdy wybór dokonywany przez Vesemira okupiony jest ogromną ceną do zapłacenia, ciągle zmuszany jest on do wyboru mniejszego zła, choć długo czyni to bezrefleksyjnie. Zdolności analitycznego myślenia i empatii nabywa dopiero z czasem, po otwarciu nie tylko sakiewki, ale rozumu i serca.


Bezpośrednim powodem do owego przemyśliwania przezeń dotychczasowych zasad i porządku jest trwające nieustannie przeciąganie liny między ludźmi a wiedźminami. Vesemir, bezgranicznie oddany i fachowi, i swym braciom, pod wpływem pewnych wydarzeń zaczyna jednak się zastanawiać, czy aby zbyt długo nie miał na oczach klapek. Po raz pierwszy Vesemir nie będzie mógł rozwiązać problemu gładkim cięciem srebrnego miecza.

Nie będąc bynajmniej dziełem wiekopomnym, "Wiedźmin: Zmora Wilka" to nadal kawał przyzwoitej i szybkiej rozrywki, może trochę fast food anime, ale doprawiony szafranem. A przede wszystkim dowód na globalność marki i jej międzynarodowy charakter, nie tylko na poziomie rozpoznawalności, ale i konstruowania opowieści. Na dodatek to dopiero początek serialowej ekspansji, bo niebawem uniwersum poszerzy się o jeszcze jeden tytuł, "Blood Origin". Jesteśmy już tylko o krok od tego, żeby świat pozaksiążkowy przerósł swym ogromem literacką sagę.
1 10
Moja ocena:
7
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones